Powiedzieć o nim, że jest jednym z najsłynniejszych polskich artystów XX wieku to nie powiedzieć nic. Zdzisław Beksiński już we wczesnym dzieciństwie wie, że zostanie artystą. Tworzy pojedyncze szkice i rysunki na papierze, większość dzieł to kopie europejskiego malarstwa. Ceni Leonarda da Vinci, Picassa, jednak nie potrafi wymienić tytułów ich obrazów:
„(…) Historia sztuki jest czymś, o czym mam pojęcie mniej niż mętne: taka zupa, w której od czasu do czasu błyśnie coś mniej amorficznego, a to Leonardo, a to Picasso, zresztą nie przeceniaj tej identyfikacji — na pewno nie potrafiłbym wymienić i rozpoznać więcej jak trzy obrazy Leonarda i może tyleż obrazów Picassa – w sumie to wszystko pozostawia mnie raczej obojętnym. Naocznie widzę nie więcej jak dwa trzeciorzędne obrazy rocznie oraz parę reprodukcji. Ta statystyka może też oczywiście oznaczać, że raz na pięć lat jestem na wystawie i raz na parę lat oglądam album z reprodukcjami w poczekalni u dentysty, o ile dentysta ma taki album, a nie ma czegoś bardziej interesującego (…)”.
Na potwierdzenie tych słów Beksiński dodaje: „Gdy zacząłem powoływać się na Turnera, nikt nie wiedział, że jedynym obrazem Turnera, który widziałem był jakiś pejzaż przedstawiający jakiś statek zawijający lub wychodzący z portu. Widziałem go przez dwie sekundy na jakimś filmie fabularnym. Dostałem nim jak w łeb i mam go przed oczyma do dziś. Nigdy nie miałem ochoty na pogłębianie własnych spostrzeżeń, szukanie albumów Turnera, studiowanie epoki i stylu. Podobnie było z Klimtem. Podobnie było z obrazem Wyspa Umarłych Boecklina, który poruszył mnie – zobaczony jeszcze w dzieciństwie na jakiejś pocztówce (…)”.
Malarz uwielbia ekspresjonizm. Po latach powie, że nurt ten ma dla niego duże znaczenie. „Ekspresjonizm jest mi chyba najbliższy z tym, że w moim wypadku usiłuję przez całe życie pogodzić wodę i ogień: ekspresję obrazu czy rysunku z budową formy i jakością samego malowania, a te rzecz wzajemnie się znoszą. Im większa dyscyplina formalna, tym mniej ekspresji i to samo da się powiedzieć o jakości samego malarstwa”.
W nurcie tym tworzy rysunki o halucynacyjnym, nieco sennym charakterze. Główne źródło inspiracji malarza? Wyobraźnia. Beksiński jest do tego stopnia zafascynowany rysunkami i malarstwem, że rezygnuje z fotografii. „Uznałem, że nie mam wyobraźni fotografa. Wydaje mi się, że fotograf powinien być bardziej sensytywny na tzw. rzeczywistość, a mnie interesowało przede wszystkim moje wnętrze oraz – mówiąc górnolotnie: metafizyka. Rysunek, obraz, a nawet fotomontaż wydały mi się więc bardziej kreatywne jeśli idzie o moje potrzeby ekspresji. Robiłem jeszcze modele z plasteliny oraz rzeźby z gipsu – nie pamiętam już wszystkich środków technicznych jakimi się zabawiałem” – tłumaczy w jednym z wywiadów.
Pytany czym jest dla niego wizja w sztuce odpowiada: „Dla mnie wizją, która stoi u początku poznania obrazu lub rysunku, i którą od biedy można nazwać także pomysłem, jest jakby-obraz czegoś, co istnieje w jakby-rzeczywistości i co w sposób niedookreślony, jeżeli idzie o lwią część szczegółów, pojawia się błyskawicznie w umyśle jako zamknięta całość. Całe lata rejestrowania tych pomysłów spowodowały jeszcze to, iż wizja jest jakby gotowym rysunkiem lub obrazem olejnym, nawet czasem wiadomo, że musi być malowana gładko lub grubo (…)”.
Dodaje: „(…) Czyli jest to na pierwszy rzut oka wizja już niejako przetworzona i nieomal utylitarna. Tylko malować. Niestety wyraźnie widać tylko niektóre rzeczy, czasem tak niepełne wizualnie jak «ruch pełen lęku» lub «gest pełen dumy». Zazwyczaj widać więcej, ale i tak w wielu miejscach po prostu albo nic nie ma, albo jest coś niedookreślonego, czego nic udało się dokładnie zarejestrować w pamięci w czasie trwania wizji, które jest zazwyczaj niesłychanie krótkie, najwyżej sekunda. Tak więc problem ze «sfotografowaniem» tego mimo wszystko istnieje (…)”.
Szybko staje się artystą charakterystycznym, do tego stopnia, że w latach 1957 – 62 nawiązuje współpracę z samym Jerzym Turowiczem, legendarnym dziennikarzem i redaktorem naczelnym „Tygodnika Powszechnego”. Surowa, prosta kreska wykonywana piórem, czarnym lub kolorowym tuszem, z czasem zgeometryzowane o subtelnym światłocieniu kompozycje w niczym nie przypominają surrealistycznych, pełnych niepokoju obrazów Beksińskiego.
Artysta tworzy rysunki i grafiki w technikach cliché – verre i monotypii, po latach zostaną one zaprezentowane na wystawie Sopockiego Domu Aukcyjnego. „Ta wystawa Beksińskiego ma wielkie znaczenie, ponieważ można na niej obejrzeć rysunki z wczesnego okresu twórczości artysty technice, której już potem nie kontynuował i nie są one znane szerszej publiczności. Jest to jakby inna odsłona twórczości Beksińskiego”- wyjawia jedna z pracownic domu aukcyjnego.
Malarz nie rozstaje się z rysunkiem nawet wtedy gdy w latach 70. całkowicie poświęca się malarstwu. W przeciwieństwie do jego pierwszych wykonanych na papierze rysunków Beksiński inspiruje się płótnami z okresu fantastycznego. Później zaczyna eksperymentować z formą. Łączy tradycyjny rysunek tuszem z grafiką komputerową, której jest wielkim miłośnikiem.
Coraz częściej szkicuje to co zamierza umieścić na płótnach. Są to m.in. głowy, postaci ludzi, zwierząt i krajobrazy. Jednocześnie w wielu wywiadach podkreśla, że zarówno grafika jak i rysunek są dla niego dwoma zupełnie różnymi źródłami inspiracji. Wreszcie artysta decyduje się oddać około 300 obrazów, rysunków, zdjęć, szkiców i osobistych pamiątek sanockiemu Muzeum Historycznemu. Spory zbiór rysunków, grafik i fotografii posiada też Miejska Galeria Sztuki w Częstochowie.
Zdzisław Beksiński zawsze podkreślał, że sztuka stanowi dla niego formę egzystencji. Nie sposób się z nim nie zgodzić gdy patrzy się na przepełnione bólem, strachem i sennymi koszmarami rysunki, przypominające XIX – wieczne szkice Goi. Dlatego przez niektórych Beksiński określany jest mianem artysty zakochanym w sztuce i rysunku.