Geniusz pastelu, znawca impresjonizmu, artysta wielu technik, Rembrand linorytu. Takie określenia najlepiej pokazują kim był jeden z najsłynniejszych polskich artystów. Twórca, który z akademizmu zwrócił się w stronę francuskich impresjonistów.
Leon Wyczółkowski urodził się 24 kwietnia 1852 roku w Hucie Miastowej blisko Garwolina. Sielskie dzieciństwo chłopca przerywa śmierć ojca. Leon ma 9 lat, gdy przeprowadza się wraz z matką do dziadków. Chociaż godzinami włóczy się po wsiach i lasach, a także rysuje, wie, że musi dorosnąć. I to szybko. W Rossoszy, w której teraz mieszka nie ma szkoły. Chłopiec dojeżdża do Kamionki koło Lublina, a dwa lata później przeprowadza się do Siedlec, gdzie biega na zajęcia w gimnazjum. Nie zagrzewa tam długo miejsca, wkrótce dostaje się do warszawskiej Klasy Rysunku.
To wielkie marzenie Wyczółkowskiego, który szybko pokazuje się z jak najlepszej strony. Na zajęciach z Rafałem Hadziewiczem i Aleksandrem Kamińskim często słyszy, że dzięki ciężkiej pracy może osiągnąć wszystko. Pierwszy sukces? Srebrny medal za rysunek „Umierający Gal”. Potem jest Wystawa Powszechna w Wiedniu i nauka u Alexandra Wagnera, cenionego niemieckiego artysty. Dla Leona studia w Akademii to czas nie tylko wytężonej nauki. Poznaje wielu malarzy na czele z Janem Stanisławskim, Józefem Chełmońskim i Maksymilianem Gierymskim, z którymi się zaprzyjaźnia. „Wyczół”, jak nazywają go znajomi uwielbia podróżować. Zna na pamięć krajobrazy Ukrainy, Wołynia, Lwowa zna na pamięć.
Może dlatego tak bardzo pociąga go Kraków. Jedzie tam z bardzo konkretnego powodu, chce poznać Jana Matejkę. Pod wpływem malarza tworzy „Ucieczkę Maryny Mniszkówny” i kilka innych kompozycji. Z Krakowem wiąże się na dłużej. W Szkole Sztuk Pięknych otrzymuje posadę profesora, przez jakiś czas jest nawet rektorem uczelni. W wolnym czasie Wyczółkowski wykonuje portrety, uczestniczy w wystawach.
Na jednej z nich orientuje się, że istnieje za mało stowarzyszeń, w których artyści mogliby pokazywać swoje prace. Postanawia to zmienić. Wraz z przyjaciółmi tworzy Towarzystwo Artystów Polskich „Sztuka”, w którym prężnie działa. Leon lubi ludzi, przeszkadzają mu tylko gdy maluje. Od gwarnych rozmów woli ciszę krakowskiego atelier. To w nim miesza farby, dokładnie takie jakich używał Rembrandt, i dopieszcza renesansowe ramy. Nadal szuka własnego stylu. Wtedy pomocną dłoń wyciągają do Leona organizatorzy jednej z ekspozycji.
Do Paryża raz pierwszy jedzie w 1900 roku na Wystawę Światową. Dla Leona to duże wydarzenie, kilka lat wcześniej porzucił akademizm i ugruntowaną pozycję w świecie sztuki na rzecz nowego stylu. W Mieście Świateł Wyczółkowskiemu podobają się zwłaszcza impresjoniści. Kolorowe barwne plamy wyglądają inaczej od ciężkich, masywnych kompozycji. Z niesłabnącym zainteresowaniem podziwia dzieła Moneta, Renoira i Sisleya.
Później Wyczółkowski po raz kolejny jedzie na Ukrainę. Porzuca olej na rzecz akwareli, pasteli, kredy i tuszu. Ciężkie od emocji akademickie płótna zastępuje dużo lżejszymi kompozycjami. Wreszcie czuje się spełniony. W ten sposób powstają najsłynniejsze prace malarza na czele z „Kopaniem buraków”, „Rybakami” i „Orką na Ukrainie”. W prasie coraz częściej pojawiają się pozytywne opinie. Jeden z krytyków: „Tu stał się realista, malarzem prawdy o rzeczywistości nie tylko poznanej w obiektywnym spojrzeniu widza, ale głęboko przeżytej, odczutej”.
W 1904 roku w życiu Wyczółkowskiego następuje kolejny zwrot. Równolegle z górskimi pastelami, na których dokumentuje codzienne życie mieszkańców Zakopanego, pokazuje swoje grafiki. W Salonie A. Krzywulta w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych wrze. Wszyscy chcą zobaczyć niecodzienne prace, z których dumny jest malarz.
Wyczółkowski: „Moje rzeczy graficzne zostaną. Więcej przywiązuję do tego wagi niż do wszystkich moich obrazów”. Artysta z miejsca zostaje okrzyknięty „Rembrandtem litografii”. Wyczółkowski próbuje swoich sił jako rzeźbiarz, wykonuje nawet projekt nagrobka Jana Matejki. To prezent dla artysty, którego wysoko ceni, uważa go za jednego z najlepszych malarzy.
Dobry czas przerywa wojna, zastaje Wyczółkowskiego pod Warszawą. Gdy wraca na Stare Miasto postanawia włączyć się w walkę w inny sposób. Tworzy grafiki i pastele, jednak nie wytrzymuje długo. W 1915 roku Leon wyrusza do ukochanego Krakowa, gdzie zaciąga się do Legionów Piłsudskiego. Nie rozstaje się ze szkicownikiem, w wielkim stylu powraca w 1922 roku. Wykonuje kilka prac na czele z „Wrażeniami z Białowieży”, wtedy też część dzieł ze słynnym cyklem inspirowanym japońską sztuką przekazuje poznańskiemu Muzeum Wielkopolskiemu.
W 1924 roku w Bydgoszczy panuje duże poruszenie. Na ekspozycji, na której pokazano znakomitą część dzieł Wyczółkowskiego pojawia się sam malarz. Po raz kolejny artysta zjawia się na wystawie 10 lat później. Sale pękają w szwach. Każdy chce uścisnąć artyście dłoń, kupić choć jedną kompozycję.
Gdy 27 grudnia 1936 roku Leon Wyczółkowski umiera przyjaciele długo nie mogą uwierzyć w to co się stało. Nietuzinkowy artysta, dla wielu uosobienie elegancji, klasy i doskonałości, pozostawił po sobie setki wspaniałych dzieł. Tytan pracy, miłośnik renesansu i Rembrandta był artystą autentycznym. Dlatego do dziś wielbią go miliony.