Jego obrazy przywodzą na myśl dzieła Jana Matejki. Ucznia i mistrza łączy wiele – tytuły, tematyka prac, gładko rozprowadzane farby i chłodne kolory. Może dlatego realistyczne, dynamiczne i mające dużo detali dzieła przykuwają wzrok miłośników polskiego realizmu. Tak w wielkim skrócie prezentują się kompozycje Bronisława Abramowicza. Malarza, dla którego historia, obok malarstwa, stanowiła największą pasję.
Artysta urodził się w 1837 roku w Załuchowie, na Wołyniu. Większość czasu spędza w rodzinnej miejscowości gdzie uczy się rysunku. Okazuje się, że ma talent. Szkicuje dużo i chętnie.
W wieku 19 lat Abramowicz wyjeżdża do Warszawy. Chce poznać wielki świat, o jakim dotąd czytał jedynie w gazetach. W niewielkiej miejscowości nie ma szans kształcić się dalej, a on bardzo tego pragnie. Gdy w 1858 roku przekracza próg Szkoły Sztuk Pięknych jest szczęśliwy. W szkole często słyszy, że warto być malarzem doskonałym. Dużo pracuje, w wolnym czasie retuszuje i koloruje fotografie. Dalszą naukę przerywa wybuch powstania styczniowego.
Bronisław, jak setki młodych mężczyzn, uważa, że udział w walce to jego obowiązek. Zostaje nawet adiunktem gen. Mariana Langiewicza. Kariery w wojsku nie robi, zostaje ranny w bitwie pod Grochowiskami. W wolnym czasie chętnie portretuje żołnierzy; dzięki temu może oderwać się od ponurej rzeczywistości.
W 1865 roku, po trzech latach spędzonych w Warszawie, Abramowicz jedzie do Monachium. Cel jest jeden – Królewska Akademia Sztuk Pięknych. Legendarna uczelnia szkoli tylko najlepszych. Dla polskich i niemieckich realistów to prawdziwa mekka, kuźnia artystycznych talentów. Nic dziwnego, że gdy Abramowicz do niej trafia czuje się jak ryba w wodzie. Niemal nie odchodzi od sztalug, wielokrotnie poprawia płótna. Koledzy go chwalą, wykładowcy są mniej wylewni.
Wiedzą, że aby osiągnąć sukces potrzeba czegoś więcej. Bronisław zdaje sobie z tego sprawę, szkoli się dalej w wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pierwszy sukces? Portret bawarskiego króla Ludwika II. Dzięki tej pracy zostaje dostrzeżony przez Wiedeński Dom Artysty. Abramowicz działa też w prestiżowym Wiedeńskim Stowarzyszeniu Artystycznym, jednak decyduje się na powrót do kraju.
Wybór pada na Kraków. Tym bardziej, że jednym z nauczycieli zostaje Jan Matejko. Mistrz uczy uczniów nie tylko kompozycji, ale i odwagi. Uważa, że przyszłość sztuki to malarstwo historyczne i rodzajowe. Może dlatego Abramowicza coraz bardziej pociągają portrety? Wykonuje je na wielkoformatowych płótnach.
Uczestniczy w kilku krakowskich wystawach, gdzie prezentuje stworzone do tej pory obrazy. Sceny rodzajowe, historyczne, leśne i myśliwskie mieszają się z portretami przyjaciół. Malarz ma powody do zadowolenia. Ekspozycje cieszą się umiarkowanym sukcesem, a kolejne kompozycje biją o głowę niedawno stworzone dzieła.
„Ostatnie chwile Zygmunta Starego”, „Zygmunt August dyktujący swój testament” czy „Karol IX przed nocą św. Bartłomieja” niemal do złudzenia przypominają prace Matejki. Dynamiczne i perfekcyjnie wykończone zachwycają koneserów sztuki w Wiedniu. W Polsce artysta może liczyć na mniej przychylne opinie. Jedno z jego najsłynniejszych płócien, „Uczta u Wierzynka”, zostaje skrytykowana.
Barbara Ciciora, kustosz Muzeum Narodowego w Krakowie: „Obraz poddano jednak miażdżącej krytyce. Rodacy zobaczyli w nim zaledwie wspaniałą ucztę, nie zaś wydarzenie jakiego pragnęli, budzące dumę z minionej, ale rzeczywistej potęgi Polski”. Jakiś czas później malarz przekazuje obraz krakowskiemu Muzeum Narodowemu.
W 1883 roku w Krakowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych miłośnicy historycznych kompozycji tłumnie gromadzą się przed budynkiem. To wtedy Bronisław Abramowicz pokazuje najnowsze dzieło. „Elżbieta Habsburżanka przyjmująca poselstwo ojca Ferdynanda Habsburga” zostaje pokazana po raz pierwszy. Później obraz znika. Ponownie pojawia się w Krakowie po blisko 90 latach, w 2019 roku!
Malowanie coraz nowszych kompozycji to nie jedyne zajęcie Abramowicza. Artysta chętnie zamyka się w pracowni, gdzie miesiącami odnawia obrazy z zabytkowych krakowskich kościołów. Pracuje, m.in. nad figurami stall z kościoła św. Idziego w Krakowie i obrazem Matki Bożej Bolesnej w kościele Franciszkanów. Nie spodziewa się, że konserwacja starych rzeźb, płócien i nastaw ołtarzowych jest równie pracochłonna co wykonywanie nowych obrazów. Abramowicz się jednak nie poddaje, to nie w jego stylu.
Gdy umiera 17 lipca 1912 roku pozostawia po sobie kilkanaście dzieł i kilkadziesiąt odnowionych kompozycji. Fragment nekrologu: „Bronisław Abramwicz artysta malarz przeżywszy lat 77 po długiej i ciężkiej chorobie, opatrzony św. Sakramentami, zmarł dnia 17 lipca 1912 roku. Wyprowadzenie zwłok z Zakładu im. Helclów nastąpi w piątek dnia 19 b. m. o godzinie 3 po południu, wprost na miejsce wiecznego spoczynku, na który to smutny obrzęd zaprasza się Krewnych, Przyjaciół, Kolegów Zmarłego, znajomych i pobożna Publiczność”. Chociaż historycznym kompozycjom Bronisława Abramowicza daleko do kompozycji Jana Matejki, warto poznać jego obrazy.