Poznają się gdy prace Beksińskiego zyskują coraz większe uznanie. On, Waldemar Roman Płusa dopiero wkracza w świat sztuki. W Belveder Gallery w Toronto, gdzie pracuje osobiście rozmawia z artystami, zapoznaje się z ich twórczością. Wtedy spotyka Zdzisława Beksińskiego. Ikonę polskiego surrealizmu i realizmu magicznego.
To nie jedyna współpraca Beksińskiego z marszandami sztuki. Kilkanaście lat wcześniej, w latach 80. wiąże się z miłośnikiem swojej twórczości, adwokatem i marszandem, Piotrem Dmochowskim. Współpraca jest jednak burzliwa i nie zawsze przebiega bezproblemowo. Malarz bywa porywczy, nie zgadza się z Dmochowskim. Główny temat kłótni? Tematyka obrazów. Dmochowski wie, że artysta bywa kontrowersyjny.
W jednym z listów do Beksińskiego pisze wprost: „Jak dawniej tak i dziś wzbudzasz skrajne wrażenia i to zarówno w Polsce jak i na Zachodzie. Do naszej galerii wchodzili ludzie, którzy chcieli płacić wejście, bo gdy były Twoje wystawy myśleli, że to muzeum. Tak jak wszyscy ci panowie z Centrum Pompidou, przechodząc obok w drodze do biura, nigdy nie zapomnieli plunąć przed moimi drzwiami”. Artysta nie pozostaje dłużny marszandowi. Często nie podobają mu się wystawy organizowane przez Piotra. „Do mnie zawsze bardzo zapraszam i będę się bardzo cieszyć, ale wystawa chyba nie jest warta oglądania. Przynajmniej ja tak to widzę” – pisze w jednym z listów do Dmochowskiego.
Niemal przy każdej okazji powtarza: „Pragnę malować tak, jakbym fotografował sny”, a w chwilach rozpaczy, gdy praca nie przebiega po jego myśli Beksiński wyznaje szczerze: „Jestem skrajnym pesymistą, ale żywię nadzieję na to, że się mylę”. W końcu rezygnuje ze współpracy z mieszkającym w Paryżu Dmochowskim, ale nie przestaje tworzyć kolejnych dzieł.
Malarz kocha mroczne kompozycje, wykonuje je na płytach pilśniowych, dzięki czemu uzyskuje charakterystyczny światłocień. Niektóre prace nie podobają się Andrzejowi Urbanowiczowi. Przyjaciel artysty uważa, że Beksiński używa monochromatycznych barw i proponuje mu stworzenie innych, radośniejszych dzieł.
„Raczej widzę w kolorze. Z tym, że nie widzę w całości. Z mroku, jak u Caravaggia, wyłaniają się określone szczegóły. Tego mroku nie mogę zawsze pozostawić mrokiem. Niekiedy wiem, że za tymi szczegółami jest nie mrok, lecz światło i to światło musi coś oświetlać, jeśli nie ma być mgłą. I szkic znosi te naznaczone paroma kreskami szczegóły, wyłaniające z białego papieru, a obraz nie. Powstaje kolosalne puste miejsce, które trzeba opracować. A ja tego pustego miejsca nie widzę, ponieważ w moim pierwotnym wyobrażeniu nie było tam nic. Tam był jakiś gest, jakiś ruch, jakiś krzyczący kolor…To miejsce trzeba zakomponować, wypełnić już na zimno. I niejednokrotnie wypełniając je, psuje się równocześnie obraz. Ale to są te koszty, które się płaci za nie wynalezienie aparatu do fotografowania snów…” – Beksiński skarży się. Wreszcie, na początku 2003 roku artysta podejmuje decyzję. Chce stworzyć kilkadziesiąt doskonałej jakości reprodukcji. Nasycone, głęboko intensywne kolory wraz z neutralnymi odcieniami szarości Beksiński uzyskuje dzięki atramentom pigmentowym.
Jakość giclee pozwala na przechowywanie ich dłużej niż jeden wiek. Druk bezrastrowy i nadzwyczaj wysoka jakość podłoża to kolejne cechy odróżniające klasyczne reprodukcje dostępne w sklepach od giclee.
Beksiński przywiązuje dużą wagę do szczegółów. Tworzy tylko na dużych arkuszach papieru pochodzących z tej samej manufaktury, z której korzystał w latach 60. i 70. Papier bezkwasowy to nie jedyny wymóg Beksińskiego. Pracownicy kanadyjskiej galerii są zmuszeni dostarczyć mu prasowany węgiel i specjalną czarną kredę, dzięki którym Beksiński tworzy przestrzenne, pełne światłocienia kompozycje. W ten sposób artysta wykonuje 28 giclee, dodatkowo sygnuje je dwoma literami AP. Dzieła z podpisem Artist Proof i sygnaturą Beksińskiego stają się łakomym kąskiem wśród kolekcjonerów, jednak sam malarz nie przepada za opiniami i recenzjami. Nie inaczej jest w przypadku giclee.
Mawia: „Właściwie nie lubię słuchać opinii na temat moich obrazów, ani rozmawiać na ten temat. Podobnie nie lubię wypowiadać opinii na temat czyichś obrazów, a jeśli już tak robię, to – półgębkiem, w sposób zakamuflowany… Jestem chyba człowiekiem – jakby to powiedzieć – oschłym, lub raczej nieśmiałym, który obawia się, że jakaś pochwała mogłaby być odczytana jako nieszczery komplement, więc woli jej nie wypowiadać wcale (…)”.
Co myśli o swoich dziełach inspirowanych okresem fantastycznym? „ (…) Z kolei stosunek do własnych prac jest u mnie podszyty nerwicą. Zarzuty pod ich adresem uważam najczęściej za bezsensowne, zaś pochwały za równie bezsensowne, a na dodatek nieszczere. Rzadkie celne zarzuty w niczym mi nie pomagają, a tylko potęgują stan nerwicy – sam przecież widzę te błędy. Jeśli są mi wytykane, wnioskuję, że są oczywiste dla wszystkich”.
Jakby na potwierdzenie tych słów Beksiński wyznaje szczerze: „Prawdę mówiąc nie lubię czytać krytyk i z premedytacją ich nie czytam. Ani pozytywnych, ani tych negatywnych. To może wstyd się przyznawać-bo ludzie pracują, piszą a później myślą, że ktoś to przeczyta, że przynajmniej autor przeczyta, a autor nie czyta. Sugestie z boku utrudniają mi pracę. Ktoś mi przysyła wycinki. Daję je żonie, która składa wszystko. Ale ja staram się ich nie czytać po prostu”.
Do dziś 28 unikalnych giclee będących efektem współpracy Waldemara Płusy i Zdzisława Beksińskiego można znaleźć w wielu polskich galeriach sztuki, w tym Touch of Art, krakowskim Connaiseurze czy galerii Personal Art.
Surrealistyczne prace Zdzisława Beksińskiego dla wielu są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych dzieł. Najwyraźniej Płusa wiedział co robił, gdy zaproponował artyście wykonanie wzorowanych na pracach z okresu fantastycznego giclee. W końcu tworzyli je najlepsi na świecie artyści, do których grona zalicza się również Zdzisława Beksińskiego. Oryginalny, nietuzinkowy, unikatowy artysta. Po prostu malarz jedyny w swoim rodzaju.